Zrodzeni do nadziei
Jest taka piękna pieśń kompozytora Dawida Kusza OP, która od niedawna bardzo mnie dotyka. Jej słowa znakomicie streszczają istotę Roku Jubileuszowego, który mamy szczęście razem przeżywać:
W swoim wielkim miłosierdziu Bóg nas zrodził do nadziei, do wielkiej nadziei
W maju, a może nawet jeszcze wcześniej zrodziła się idea. Idea pielgrzymki szkolnej. Jeszcze nie wiedzieliśmy, że nasi katecheci planują i organizują wyjazd dla nas- uczniów Siódmego Liceum. Gdy dowiedziałam się, że w październiku ma odbyć się pielgrzymka dla uczniów z różnych roczników i klas, podczas której zwiedzimy Wenecję, Asyż, San Marino, Padwę i Rzym. I wreszcie będzie można zobaczyć papieża Leona XIV! Już wtedy byłam pewna tego, co będę robić od piątego do jedenastego października 2025 roku. Rozmyślając o pielgrzymce, wiedziałam, że będzie cudownie, ale nie spodziewałam się, że aż tak…
Czym jest nadzieja?
Nasz wyjazd miał charakter pielgrzymkowo-turystyczny. Również taka miała być kolejność rzeczy: najpierw duchowość pielgrzymki, potem piękno architektury. Jednak jak w życiu, wszystko się przenika. Mogliśmy dostrzec Boga dzięki niesamowitym kościołom i bazylikom, ale przede wszystkim widzieliśmy go w Kościele przez duże “K” – w nas.
Już na początku wyprawy- pierwszego dnia wieczorem- ksiądz Wojciech zaznaczył głębię i cel naszej pielgrzymki: “Otwórzcie wasze notatniki w telefonach i zapiszcie trzy zdania”. I zapisaliśmy. Niech więc te trzy myśli będą początkiem oraz kluczem mojej opowieści.
“Nadzieja to dla mnie…”
Dokończenie tego wypowiedzenia jest trudnym zadaniem. Każdy miał sporo czasu na rozmyślanie podczas jazdy autokarem. Jednak odpowiedź przyszła niejako sama. Już około godziny 7:00 dojeżdżaliśmy do Wenecji. I tam przywitał nas wschód słońca. Trochę niewyspani, trochę nieświeży po czuwaniu lub przebudzeniu oglądaliśmy odbijające się w wodzie delikatne, różowe niebo. Naszym oczom ukazała się cicha i piękna nadzieja dobrego dnia.
Gdy płynęliśmy tramwajem wodnym do naszego celu, zauważyłam i stwierdziłam, że uczestnikom naszej wycieczki (i wszystkim, którym o niej będziemy opowiadać) nie umknie żadna chwila. Dlaczego? Bo wyposażona była w wielu fotografów. Już na początku okazało się, że znaczna część uczniów ma mniejsze lub większe aparaty. I nie chodzi o te smartfonowe! Dzięki temu nie tylko w sercach, ale i dzięki obiektywom zostały uwiecznione ważne dla nas momenty.
A było ich nie mało. Zachwycaliśmy się, przemierzając Plac św. Marka, oglądając zdobienia wewnątrz bazyliki i przechodząc przez klimatycznie wąskie uliczki przecięte kanałami. Jeszcze radośniej zrobiło się na wyspie Burano, na której aż skrzyło się od kolorowych domków i uroczych zaułków. Jednak nie mogliśmy cały dzień zostać w tej barwnej krainie. Czas odpocząć: zjeść i spać! Nasze brzuchy już powoli same dawały o sobie znać…
Nadzieja na piękny dzień towarzyszyła nam również drugiego dnia, gdy zobaczyliśmy, jaki widok wita nas zza okna. Poranek odsłonił nam brzeg morza i plażę oświetloną czerwonością słońca.
Następny przystanek naszej pielgrzymki: San Marino oraz Asyż. W miejscu, w którym niegdyś żył św. Franciszek, mieliśmy pierwszą mszę świętą. Przygotowania trwały już autokarze, kiedy to tworzył się chór pod przewodnictwem jednego z uczniów, Mateusza Jarzyły z klasy 4B. Wymyślaliśmy i ćwiczyliśmy pieśni przez ponad godzinę. Jednak nie czuliśmy upływającego czasu (może jedynie nasze gardła upominały się o łyk wody), ponieważ wspólne próby przerodziły się w wielkie, radosne uwielbienie i biesiadne śpiewanie: Uwielbiajcie Pana, Chwalcie Pana Niebios, Marana tha, Zawsze z Tobą chciałbym być czy Sto lat – pomysłom nie było końca.
Msza była piękna, ale również…szybka. Z powodów organizacyjnych mieliśmy ograniczony czas na przeżycie Eucharystii. A przecież ksiądz Wojciech podkreślał: pośpiech nie sprzyja duchowości… Nadzieję dostrzegamy, gdy pozwolimy sobie ją dostrzec. Gdy pozwolimy sobie na zatrzymanie…
Zatrzymaliśmy się w kościele Matki Bożej Większej, przy grobie niedawno kanonizowanego św. Carlo Acutisa. Dla niektórych trudnym, dla niektórych poruszającym widokiem było zabalsamowane ciało 15-latka. Wyglądał jak z wosku lub jakby za chwilę miał się obudzić…
Moja nadzieja ma imię
Podczas drogi powrotnej ksiądz Wojciech rozwinął myśl z kazania. Jak wygląda Marta, Maria i Łazarz we mnie? Marta działa DLA. Pracuje, wykonuje obowiązki, angażuje się dla innych. Maria jest wpatrzona W Jezusa. Słucha Go. Łazarz zostaje wskrzeszony. Zaczyna nowe życie.
Moja nadzieja ma na imię Maria. Maria we mnie. Na szczęście wciąż tam jest. Moja nadzieja nosi również inne imiona: Mateusz, Julka, Janek, Karolina, Wiktor, Marysia, Michał, Sophia, Zuzia… Doświadczyłam tego w autokarze, kiedy rozmawiałam z kilkoma osobami o tym, kim jest artysta. Zaczęło się od grona trzech osób, jednak po chwili dołączały następne i następne.
Temat również ewoluował: poczucie wartości, wolność, miłość… To było niesamowite: słuchać tak dużej grupy ludzi w moim wieku poruszających tak piękne, ważne tematy. Wszyscy byliśmy podekscytowani naszymi wnioskami i wypowiedziami każdej osoby. Słuchaliśmy, śmialiśmy się i klaskaliśmy. Poczułam, jak ze szczęścia łzy napływają mi do oczu.
Wieczorem oczy zamykały nam się same, jednak nie traciliśmy energii. Jutro miał być niezwykły dzień. Audiencja u papieża. Audiencja u papieża była głównym i niejako najważniejszym wydarzeniem naszej pielgrzymki. Odbywała się na Placu św. Piotra w Watykanie. Jednak przygotowania do niej trwały już w przeddzień. Wtedy mogłam spełnić jedno ze swoich marzeń-planów: stworzyć kartkę dla papieża. Z pomocą Julki Socci z klasy 3F (która pięknie przetłumaczyła napisany przeze mnie tekst na angielski, dodając słowa od siebie) oraz moich koleżanek z klasy zrobiłam kartkę z wielkim nagłówkiem Dear Pope Leo! Jak się później okazało, laurka towarzyszyła nam przez dwa dni w Rzymie.
Przed audiencją towarzyszyły nam też inne zjawiska, odczucia, emocje: pośpiech, ekscytacja, wyczekiwanie… Przecież za chwilę zobaczymy papieża, w dodatku w rok jubileuszowy! Nie udało się nam niestety zobaczyć go z bliska, jak przejeżdża obok ludzi. Teraz wytężaliśmy wzrok, żeby dostrzec papieża Leona XIV przemawiającego. La speranza – słyszałam często padające słowo. Nadzieja.
Zaczęły się pozdrowienia i błogosławieństwo papieża dla konkretnych narodowości. Chłopaki z VII LO byli już w gotowości. Trzymali w rękach flagę naszego kraju. Aż wreszcie dało się słyszeć: Polonia! W kilka sekund Janek Kłosok z 3D wspiął się na barana na Bartka Krzętowskiego z 4C. Uśmiechnięty od ucha do ucha z dumą i euforią machał biało-czerwonymi barwami. Wszyscy wołaliśmy i krzyczeliśmy. Tak, to my, Polacy, tutaj!!! Dziękujemy!
Po południu zwiedzaliśmy Muzeum Watykańskie. Przemierzaliśmy rozległe, różnorodne sale, nie mogąc się nadziwić – każda następna była coraz piękniejsza i ciekawsza! Trudno było dotrzeć wszędzie, a co dopiero wszystko dostrzec. Tłum zwiedzających gęstniał, by wreszcie skumulować się i zatrzymać w Kaplicy Sykstyńskiej. Nie jest to miejsce, które można ani da się sfotografować. By pojąć dzieło Michała Anioła, trzeba tam wejść, poczuć odległość, zobaczyć rozmiary fresków. W pewnym momencie udało się znaleźć wolne miejsca siedzące niektórym z nas. Usiadłyśmy, żeby spojrzeć w górę. Patrzyłam. Miałam na to czas. Ogarniałam wzrokiem znane mi sceny, każdą znajdującą się blisko drugiej. Jednak była jedna, do której moje oczy powracały. Dziwiłam się, że z tej odległości dalej widzę wyraźną przestrzeń pomiędzy dwiema dłońmi. Wszystkie inne freski jakby zmierzały do jednego, centralnego fresku: „Stworzenie Adama”. Tak jak nasze życie, pełne wielu, różnorodnych sytuacji – wszystkie freski prowadziły do kulminacji oraz źródła wydarzeń. Relacji z Nim.
Następnego dnia centralnym punktem naszej pielgrzymki po Rzymie miało być nawiedzenie Bazyliki św. Piotra oraz przejście przez Drzwi Święte. Tłum w metrze, pośpiech, intensywne zwiedzanie oraz smakowanie włoskich przysmaków nie pozwalały na kontemplację. Teraz, podczas oczekiwania w kolejce na wejście do bazyliki mogliśmy zatrzymać się dłuższą chwilę. Laurka dla papieża była z nami cały czas. Na ulicach wypatrywałam kardynałów, których mogłam poprosić o dostarczenie kartki. Jednak okazało się, że nie każdy kardynał jest w stanie to zrobić. Kolejka do bazyliki posuwała się żółwim tempem. W tym czasie razem z Sophią Pradelle z klasy 3B wyruszyłam, by osłodzić sobie te minuty włoskim gelato. W drodze spotkałyśmy Polaka, Białego Sercanina, który doradził mi, jak mogę dostarczyć kartkę papieżowi… Zakonnik jakby spadł mi z nieba!
Po wspólnym oczekiwaniu udało się nam się razem wejść do bazyliki. Przechodziliśmy przez Drzwi Święte, zatrzymywaliśmy się przy Piecie, grobie św. Jana Pawła II… Łatwo było zgubić się w tłumie. Nie doświadczaliśmy tego pierwszy raz. Jednak teraz nie mogliśmy sobie na to pozwolić, ponieważ mieliśmy mało czasu. Chwyciliśmy się więc za ręce. I tak grupa około siedmiu młodych ludzi szła w spokoju i zachwycie przez Bazylikę św. Piotra. Było to dziwnie proste, ale piękne doświadczenie. Jak dobrze, że mamy siebie!
Jestem nadzieją
Choć wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, po wizycie w bazylice, droga prowadziła nas już z Rzymu w stronę miejsca noclegowego. Była to ostatnia chwila na dostarczenie kartki dla papieża. Ksiądz Wojciech podszedł do strażnika, o którym mówił Sercanin. Miał on wskazać nam miejsce, gdzie możemy złożyć laurkę. Ten odpowiedział nam, że to na Placu św. Piotra znajduje się skrzynka na listy do papieża od wiernych! Nie było jednak czasu na powrót do tamtego miejsca. Właśnie stamtąd wróciliśmy. Cóż za ironia losu!
Nie jest to jednak koniec historii. Przecież całe tłumy ludzi idą właśnie na plac –uświadomił mi wciąż optymistycznie nastawiony ksiądz. Wręczyliśmy więc kartkę przechodzącemu duchownemu i poprosiliśmy o wrzucenie jej do skrzynki. Odpowiedział uśmiechem i słowami zgody, a my odeszliśmy z nadzieją, że kartka dotrze do adresata.
W ostatnim hotelu przy ostatniej kolacji naszej pielgrzymki mogliśmy przeżyć chwile… niezwykłe. W dużej sali, w której jedliśmy posiłek, stał czarny fortepian. W pewnym momencie usłyszeliśmy piękne, dynamiczne dźwięki, które przyciągały do siebie ludzi. Wiele osób wstało od swojego deseru i stołu, podchodząc do instrumentu, na którym właśnie grał Michał Kapanowski z 4C. Staliśmy i słuchaliśmy jak zaczarowani… Nastrój był niesamowity. Michał zasługiwał na owacje na stojąco! Muzycznej radości nie było końca. Śpiewaliśmy przy akompaniamencie Mateusza Jarzyły, a potem tańczyliśmy dopóki personel nie zamknął jadalni.
Radość nie opuszczała nas również w Padwie – ostatnim miejscu naszej pielgrzymki. Uczestniczyliśmy tam w mszy świętej w kaplicy należącej do papieskiej Bazyliki św. Antoniego. Jak przystoi na patrona kościoła oraz całego miasta, w Padwie znaleźliśmy czas na wsłuchanie się w siebie oraz Boga.
Odnaleźliśmy również inne ważne miejsce: sklep, w którym mieliśmy okazję zrobić zapasy włoskich przysmaków dla rodziny oraz dla siebie na drogę. W drodze mogliśmy zjeść, wysłuchać konferencji, podelektować się dobrą muzyką oraz wsłuchać się w siebie nawzajem. Nasi kierowcy z pewnością nasłuchali się śpiewanych przez nas każdego poranka Godzinek, prowadzonych przez Mateusza i Wiktora. Teraz gwarno było od śmiechu, później słychać było stłumione, długie rozmowy. Przesiadłam się, by porozmawiać z kilkoma osobami. Z wypiekami na twarzy słuchałam ich historii. Jakie to ekscytujące!!! Dawno aż tak bardzo nie cieszyłam się czyimiś opowieściami. Oni również cieszyli się z mojego entuzjazmu. Uśmiechy nie potrafiły nam zejść z twarzy. Mogłam być dla nich nadzieją. Oni byli nią dla mnie!
Po powrocie do domu została w nas nadzieja na kontynuowanie i rozwijanie stworzonej tu tak pięknie wspólnoty. Nie musieliśmy długo czekać. Nasi katecheci zorganizowali już pierwsze spotkanie wspominające cały wyjazd, które odbyło się salce Kościoła NPM z Lourdes. A inne, małe spotkania pełne nadziei dzieją się ciągle, gdy widzimy się na korytarzach naszej szkoły. Bo przecież jeden uśmiech może być cichą, piękną nadzieją dobrego dnia.
Małgorzata Stachura
uczennica VII LO w Krakowie







